Forum Forum Warszawskiego Klubu Górskiego im. prof. Walerego Goetla Strona Główna Forum Warszawskiego Klubu Górskiego im. prof. Walerego Goetla
PTTK Oddział "Mazowsze" w Warszawie
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dolomity 2016

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Warszawskiego Klubu Górskiego im. prof. Walerego Goetla Strona Główna -> Relacje z imprez, wycieczek, spotkań
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
wojtekł




Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 17:15, 24 Wrz 2016    Temat postu: Dolomity 2016

DOLOMITY
wrzesień 2016 r.



Kier.imprezy - Wojciech Łozowicki







Zdjęcia w galerii


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Celina




Dołączył: 23 Kwi 2010
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bielsko-Biała

PostWysłany: Pią 9:12, 04 Lis 2016    Temat postu:

Nasze ferraty:

1) Col Rodella KS – C/D – 28. 8. 2016
Była ona całkowicie nową ferratą tylko dla Małgosi. Aż siedem osób z naszej grupy powtórzyło wejście z roku 2010. Ta ferrata była krótka (115m/340m) i przez te kilka lat zrobiła się już dobrze wyślizgana, świetna dla rozruchu, dla wstępnego ćwiczenia, dla oswojenia się po roku przerwy z uprzężą, karabinkami, skałą itd. Tego niedzielnego dnia Passo Sella i wszystko naokoło niej było oblężone ponad wszelkie możliwości, a to trochę skomplikowało nam plany z dotarciem pod ferratę. To był dobry start na tegoroczne ferraty zaraz po przyjeździe w Dolomity. Dopiszę jeszcze trochę liczb: wysokość Col Rodelli – 2485 m n.p.m. Kolejka gondolowa ze znanego nam Campitello na tę górę może zabrać 125 osób +1, czyli 8950 kg ludzi. Trudno uwierzyć, że aż tyle!

2) Via Ferrata dei Finanzieri – C – 31. 8. 2016
Na tę ferratę szykowaliśmy się od trzech dni, bo pogoda z zapowiadanymi burzami trochę nas odstraszała. Nie chcieliśmy bowiem ryzykować wejścia w niepewnych warunkach na ferratę, która miała niecałe 600 m przewyższenia licząc od małego jeziorka pod samą ścianą do wierzchołka Colac (2715 m n.p.m.). Wspinaliśmy się w sześcioosobowej grupie: Wojtek, Małgosia, Ewa, Wiesław, Andrzej i Celina. Obie Marty przeszły ją samodzielnie dwa dni wcześniej.
Wszyscy zgodnie potwierdzili, że najtrudniejszym odcinkiem ferraty była stroma i mokra tego dnia skała w jej dolnej części. Na tym odcinku nasze buty ślizgały się w sposób mało co kontrolowany. Ferrata składała się z dwóch etapów: z ferraty wejściowej i zejściowej, czyli były to jakby dwie oddzielne ferraty, które przeszliśmy jednego dnia. Zaletą szczytu Colac było jego centralne położenie pośrodku słynnych grup: Catinaccio, Sassolungo i Marmolady. Było więc na co popatrzeć!
Andrzej z pewnością zapamięta tę ferratę z wielką sympatią, bowiem tylko on odbierał po drodze gratulacje od osób starszych i całkiem młodych wspinających się w pobliżu nas. Warte wspomnienia są gratulacje od włoskiego himalaisty idącego tuż za Andrzejem. Znał on osobiście sławnych starszych Polaków - dzielnych himalaistów z minionych lat. Bez problemu potrafił wymienić ich imiona i nazwiska. Było nam z tego powodu bardzo, bardzo miło, a szczególnie Andrzejowi. Jemu też nasza ferratowa drużyna składała gratulacje po wejściu na Colac. Na pewno podwójnie na to zasłużył!

3) Boèseekofel (Piz-da-Lech) KS – C/D – 1. 9. 2016
Tę ferratę przeszliśmy w komplecie tj. w ośmioosobowej grupie. Jej początkowy odcinek był prawie pionowy, siłowy i … co tu ukrywać, dla tych o krótszych nogach trochę trudny. Później też nie było lekko. Dodatkową atrakcją ferraty były dwie długie, pionowe drabiny przymocowane do skał gdzieś tam, hen, hen, wysoko, ułatwiające nam wyjście na piarżyska wiodące na wierzchołek Boèseekofel (2911 m n.p.m). Ambitna i wymagająca była ta ferrata, a strome i piarżyste ściany pobliskiego Piz Boè widziane z góry i opadające 800 m do doliny Val Mesdi zrobiły na nas ogromne wrażenie. Tę ferratę wpisałam w pamięci jako jubileuszową, pięćdziesiątą w moim ferratowym życiorysie. Jubileusz skromnie uczciliśmy toastem na specjalnym, wieczornym spotkaniu.

4) Via Ferrata Bepi Zac – C – 3. 9. 2016
Ferrata ta była piękna i długa, widokowa i historyczna. W planach mieliśmy przejść całą ferratę. Nasza grupa w komplecie przeszła ją jednak do połowy, tzn. od Rif. Passo delle Selle do Forc. Ciadin (2664 m n.p.m.) – trudność B. Chyba mieliśmy wtedy prawie wszyscy niżowy, zmęczeniowy dzień, bo jednak odpuściliśmy wejście na jej drugą, trudniejszą część z literką C. Ferrata charakteryzowała się licznymi stanowiskami wojennymi z czasów I wojny światowej. Najwyższe miejsce osiągnęliśmy dzisiaj na Cima Costabella (2762 m n.p.m). Ciekawostką tego dnia było liczne stado koziorożców śmiało przebiegające pojedynczo na naszych oczach z jednej strony grani na drugą. Zatrzymaliśmy się wtedy na dłuższą chwilę w odpowiedniej odległości i patrzyliśmy zdumieni na to wspaniałe górskie „widowisko”.

5) Marmolada Westgrat KS (Cresta Ovest) - B/C – 5. 9. 2016
Tej ferracie poświęciłam najwięcej miejsca. Zachęcam do uważnego przeczytania poniższego tekstu.
Przy pięknej pogodzie, chyba najładniejszej na tegorocznej wyprawie pięć osób tj. Wojtek, Małgosia, Ewa, Andrzej i Celina weszło na szczyt Marmolady (3.343 m n.p.m). Przeszliśmy tego dnia dwa lodowce z obu stron Marmolady, a pomiędzy nimi ferratą na szczyt. Przeskoczyliśmy/przeszliśmy pięć szczelin podczas zejścia po drugim lodowcu o nazwie Marmolada. Ten pierwszy lodowiec Le Glacies del Vernel na szczęście nie miał na wydeptanej ścieżce szczelin.
Idąc ferratą do góry odczuwaliśmy wysokość z każdym krokiem, bo przecież góra to była nie byle jaka. Natomiast byle jaka na jej szczycie była Capanna Punta Penia, czyli buda gastronomiczna, albo schron przypominający górskie straszydło (nie wiadomo, jak to można było nazwać patrząc tego dnia z zewnątrz i … przy dobrej pogodzie!). Zresztą była ona nieczynna, bo ekipa zaopatrzeniowa tego schroniska korzystała z pomocy helikoptera akurat wtedy, gdy doszliśmy na szczyt Marmolady. Gratulacje postanowiliśmy złożyć sobie nawzajem dopiero po trudnym zejściu z Marmolady.
Widoki z tego najwyższego miejsca w Dolomitach i przeżycia na obu lodowcach zapamiętamy na długo, a może na zawsze… Szczególnym momentem dla mnie osobiście był pierwszy w życiu skok przez szczelinę w środkowej części lodowca Marmolady. Wtedy to, zaraz po skoku, po drugiej stronie szczeliny po raz pierwszy w życiu odczułam i pomyślałam sobie, że… „chyba narodziłam się drugi raz w życiu…”.

Gdy skończyła się pionowa, zejściowa ferrata rynną (ok. 80 m), a zaczął się ogromny lodowiec Marmolady, wtedy związaliśmy się liną, osobno: Wojtek, Małgosia i Ewa oraz drugą liną: Celina i Andrzej. Czy było bezpieczniej z tą liną …? Trudno w moim przypadku powiedzieć, że tak. Nie wiem, dlaczego Andrzej śpieszył się podczas nie łatwego przecież zejścia po lodowcu. Ten jego pośpiech przyczynił się do tego, że obie podgrupy schodziły w stosunkowo dużym oddaleniu od siebie i na końcowym odcinku innym wariantem.
To nic, że uciekła nam dwie godziny wcześniej ostatnia kolejka od Rif. Fiacconi (2626 m n.p.m) do jeziora i parkingu na Passo Fedaia (2057 m n.p.m), to nic, że schodziliśmy potem długo po skalnym, piarżystym szlaku obniżając się prawie 600 metrów mając w kieszeni bilet powrotny na wspomnianą kolejkę. Całe zejście ze szczytu Marmolady do parkingu to było prawie 1300 metrów różnicy poziomów. Dla tej góry warto było tak się trudzić! Warto było przeżyć niezwykłą przygodę życia, którą tak oficjalnie nazwałam.

Aby przejść oba wyżej wymienione lodowce, trzeba było założyć raki, mieć czekan (a nie kije trekkingowe!) oraz linę. Raki Andrzeja wykonane we własnym zakresie przed piętnastu laty niezbyt pewnie sprawdzały się w obecnych warunkach lodowych, bo ich zęby wyginały się i trzeba było je kamieniem w jakiś sposób prostować. To było dla niego stresujące zważywszy na fakt sprawdzenia się tych samych raków na wyprawie w 2001 roku. Moje raki, a właściwie raczki zakupione w „Podróżniku” byłyby świetne, ale nie na lodowcach w Dolomitach, lecz na oblodzonych szlakach w Beskidach! Małe zęby tych nowiutkich raczków nie dawały mi pewności, czy aby na pewno „trzymają się mocno” lodu. To niestety nie były prawdziwe raki, to były lepsze raczki, a to jest różnica!

Sama ferrata Marmolada Westgrat KS nie była dla nas trudna, bo miała „tylko” 410 m przewyższenia. W końcu chodziliśmy już po ferratach tyle lat i mieliśmy w dorobku małe i duże ferraty oraz różne jubileusze. Składała się z dwóch części: wejścia i zejścia. Większe niż ferratowe trudności i przeżycia z mocną adrenaliną – przypuszczam całej naszej piątce – dawały te dwa lodowce. Andrzej i Wojtek byli na Marmoladzie po raz pierwszy w 2001 roku. Tym razem to przejście było dla nich powtórzeniem trasy chociaż w innych, jak potwierdzili, w trudniejszych warunkach. Pozostałe trzy osoby (same kobiety) przeszły te lodowcowe trasy, a pomiędzy nimi ferratę, po raz pierwszy w życiu. Na nogach ta trójka miała przypięte raki do butów też po raz pierwszy w życiu. O powtórzeniu tej trasy nikt z nas raczej na razie nie myśli…

6) Masarè – C – 7. 9. 2016
Siedem osób przeszło ferratę Masarè i to od trudniejszej strony tzn. od lewej do prawej, a nie jak większość turystów od prawej do lewej… Ten nasz kierunek „pod prąd” był znacznie trudniejszy, częściej bowiem schodziliśmy ostro, pionowo, rzadziej wspinaliśmy się do góry, co zresztą było dużo łatwiejsze. Małgosia i Marta „Młoda” były po raz pierwszy na tej ferracie. Ewa, Marta (mama) i Celina po raz drugi, Andrzej był na Masarè trzy razy, a Wojtek cztery razy. Trzeba tu dopisać, że ta ferrata należy do pięknych i atrakcyjnych ferrat. Chętnie się do niej powraca. My też do niej powróciliśmy, co wynika z powyższego opisu. Należy też podkreślić, że właśnie od ferraty Masarè Andrzej rozpoczął swoją życiową przygodę ferratową, a było to w 2000 roku. Teraz, w 2016 roku (tym razem już na pewno!) szczęśliwie zakończył chodzenie po ferratach. Tą ostatnią była dla niego właśnie ta dzisiejsza. Teraz mogę śmiało napisać, że Masarè była i jest Andrzejową Ferratą.

Obie Marty osobno, bez grupy „szturmowej” weszły na ferraty: Finanzieri i Brigata Tridentina.

Bielsko-Biała, dnia 25 października 2016 r.
Napisała: Celina Skowron


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Warszawskiego Klubu Górskiego im. prof. Walerego Goetla Strona Główna -> Relacje z imprez, wycieczek, spotkań Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin